Koronawirus i pieniądze
Ewa Sudoł 21.03.2020r.
Od momentu jak wybuchła pandemia koronawirusa cały świat z przerażeniem patrzy na koszty jakie ona generuje. Do bankructwa prawie został doprowadzony sektor turystyczny czy lotniczy. Koszty leczenia i izolacji osób zarażonych są ogromne i wciąż rosną a gospodarki kolejnych krajów są zmiatane niczym tsunami. Nie wszyscy jednak na koronawirusie tracą, są tacy co zarabiają i to wielkie pieniądze.
Zacznijmy od tego, ile firm w krótkim czasie dorobiło się fortun zarabiając na naszym strachu przed chorobą i nieznaną przyszłością? Ile ludzi wydało swoje ostatnie pieniądze na niepotrzebną żywność, leki czy inne wynalazki, które miały ich ochronić przed zarażeniem się? Odpowiedzi nasuwają się od razu, mnóstwo osób uległo panice a biznes jak zawsze ochoczo skorzystał z naszych lęków i momentalnie wywindował ceny.
Nagle się okazało, że towarów żywnościowych, których nadprodukcja na świecie jest tak duża, że około 1/3 staje się odpadem, w czasie pandemii zaczyna brakować. W samej Unii Europejskiej rocznie marnuje się około 88 mln ton żywności o wartości 143 mld EURO a dziś ludzie w sklepach zastają puste półki, brakuje mąki, makaronów, konserw, mięsa a nawet chleba. Czy nie budzi to waszego zdziwienia, że być może ktoś celowo przerywa łańcuchy dostaw, ktoś inny podsyca panikę a kupa głupców rozpowszechnia fake newsy, które jeszcze bardziej budują atmosferę zagrożenia? Mnie takie myśli przychodzą do głowy już od kilku dni, kiedy codziennie walczę ze sobą, aby nie dać się porwać zakupowemu szaleństwu.
Niestety w aptece moje opory szybko pękły, z obawy przed brakiem leków dla syna, podzwoniłam do POZ za receptą i oczywiście leki wykupiłam. Zmusiłam także moje córki, do wykupienia leków na ich choroby przewlekłe. Zrobiłam to wszystko ze strachu, że brak leków może doprowadzić nawet do śmierci moich najbliższych. Pomyślcie, ile jest takich przewrażliwionych mamusiek w Polsce jak ja? Podejrzewam, że niemal wszystkie, co pokazuje z jakimi zmasowanymi zakupami w aptekach mamy teraz do czynienia.
Zanim przejdę do meritum mojego tekstu, jeszcze jeden przykład z życia codziennego. Ze względu na pandemię lekarze pierwszego kontaktu praktycznie nie przyjmują chorych a porad udzielają telefonicznie. W wyjątkowych przypadkach chorzy przychodzą do przychodni i tam są badani przez lekarzy. Biorąc pod uwagę obecne braki kadrowe w szpitalach można by próbować skorzystać z ich pomocy, pod warunkiem, że się na to zgodzą. Nawiązałam do lekarzy i szpitali, bo tam teraz rozgrywana jest najważniejsza bitwa z koronawirusem i od tego jak oni, czyli cały system ochrony zdrowia sobie poradzi z pandemią będzie zależało nasze życie i zdrowie.
Zajmijmy się, wobec tego ustaleniem, co tak naprawdę w swoich zasobach ma polska służba zdrowia i czy naprawdę jest gotowa na walkę z pandemią. Po pierwsze jest ona bardzo rozproszona i mająca różnych właścicieli co zawdzięcza twórcom reformy samorządowej, którzy uznali, że powiaty i marszałkowie będą dobrymi właścicielami szpitali. Żeby nie było tak prosto część szpitali zostawiono w gestii państwa, uczelni czy wojska. Potem do tego tygla wprowadzono jeszcze właścicieli prywatnych, którzy za rządów PO/PSL zaczęli przejmować coraz więcej jednostek ochrony zdrowia ze szpitalami i ratownictwem medycznym włącznie. Trudno się w tych sprawach własnościowych połapać a co dopiero zarządzać takim bałaganem w chwilach kryzysu.
Rząd w okresach zagrożenia pomimo przyznanych mu odpowiednimi ustawami częściowych kompetencji do korzystania z zasobów ochrony zdrowia przy takiej różnorodności właścicielskiej porusza się jak dziecko we mgle. Cóż z tego, że szpitale na bieżąco raportują o swoich zasobach, skoro dyrektor każdej placówki będzie co innego chciał ugrać na pandemii. Jedni zawyżają, drudzy zaniżają a jeszcze inni prawidłowe dane podają a rząd na końcu i tak nie wie czym tak naprawdę szpitale dysponują. Dlatego na początku kryzysu tak dużo sprzecznych informacji płynęło z rządu i od dyrektorów szpitali. Jedni chcieli jakoś to wszystko zebrać w całość a drudzy próbowali jak najwięcej uzyskać dla swoich szpitali, czemu się wcale nie dziwię, bo w systemie pieniędzy brakuje. Brak środków finansowych to jedno a ich zła redystrybucja to druga sprawa. Dzieje się to w dużej części z powodu braku jednego właściciela, którym bezwzględnie powinno zostać państwo.
Czasy kryzysu takie jak pandemie, konflikty zbrojne czy wielkie katastrofy z pełną jaskrawością obnażają wszystkie słabe strony systemu ochrony zdrowia. Aby nie być stronniczym dzieje się to na całym świecie i w tej bogatej Europie także. Nas jednak obchodzi nasza polska rzeczywistość i niestety nie można napisać, że jest optymistyczna. To, że jest niedofinansowana wiemy wszyscy to, że brakuje lekarzy, pielęgniarek, diagnostów także większość słyszała, ale to, że z roku na rok mamy mniej łóżek szpitalnych, że wygaszane są kolejne oddziały to już wiedzą nieliczni. Dla porównania w 2011 roku mieliśmy 184 514 łóżek szpitalnych co dawało na każde 10 tys. mieszkańców 48 łóżek a w 2018 roku liczba łóżek spadła do 178 105 a na każde 10 tys. Polaków przypadało już tylko 46,4 łóżka.
Liczba łóżek w czasie kryzysów nabiera szczególnego znaczenia, ponieważ przy zwiększonej liczbie chorych (rannych) szpitale stają się niewydolne i wstrzymują przyjmowanie kolejnych pacjentów. Bardzo dobrze to widać obecnie na przykładzie Włoch czy Hiszpani, gdzie chorzy leżą na korytarzach i brakuje dla nich dosłownie wszystkiego. Na to wszystko nałóżmy jeszcze całkowite wycofanie się z usług leczniczych prywatnych podmiotów i katastrofę mamy gotową. Trzeba sobie teraz zadać pytanie, dlaczego do tego doszło, dlaczego tak dramatycznie wygląda sytuacja w szpitalach? Dlaczego zaczyna brakować maseczek, środków dezynfekujących czy ubrań ochronnych? Dlaczego okresowo w sklepach zaczęło brakować towarów i żywności?
Główną przyczyną moim zdaniem było rozleniwienie i utrata instynktu samozachowawczego przez bogatą i rozleniwioną kilkudziesięcioma latami pokoju i dobrobytu Europę. Rządy tych państw, wcale nie brały pod uwagę faktu, że może dojść do dużego konfliktu zbrojnego lub pandemii w związku z tym ograniczały wydatki na rezerwy strategiczne, na utrzymywanie szpitali w tzw. gotowości a strumień pieniędzy kierowany był na inne cele. Podobnie zaczęły postępować kolejne polskie rządy, niektóre z nich nawet forsowały koncepcję ograniczania armii, bo przecież jesteśmy w bezpiecznej i bogatej Europie. Jak były to złudne i infantylne pomysły, życie szybko zweryfikowało.
Starsi czytelnicy na pewno pamiętają jeszcze jak w czasach PRL zapasy materiałowe gromadziło nie tylko państwo i jego agendy, ale także inne podmioty w tym szpitale i przedsiębiorstwa. W zależności od tego jakich materiałów to dotyczyło to każdy podmiot miał za zadanie je gromadzić w taki sposób, aby wystarczyły one tydzień, miesiąc czy dłużej. Dziś te zapasy gromadzone są na krótkie terminy i właściwie tylko przez państwo. Pozostałe podmioty w dobie powszechnej dostępności różnorodnych dóbr konsumpcyjnych zaprzestały robić jakiekolwiek zapasy wszak wystarczył telefon, aby następnego dnia mieć potrzebny towar. Drugą przyczyną nieutrzymywania zapasów w szpitalach czy innych podmiotach były koszty tego przedsięwzięcia i coraz większy sektor prywatny, który nie zamierzał brać na siebie dodatkowych wydatków.
Rodzi się więc pytanie czy nie należy wrócić do tworzenia obowiązkowych rezerw materiałowych przez jednostki lecznicze oraz ich powszechne upaństwowienie i powrót do budżetowego finansowania. Po pierwszych doświadczeniach z koronowirusem, domniemywam, że większość z nas za cenę bezpieczeństwa zdrowotnego zgodziłaby się także na podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne. Więcej pieniędzy w systemie, to możliwość uporządkowania i zorganizowania na nowo ochrony zdrowia, w jaki sposób to zrobić to temat na inny artykuł.
Kończąc, mam nadzieję, że rząd wyciągnie odpowiednie wnioski z trwającej pandemii i tak jak zostały utworzone WOT na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń, tak zostanie upaństwowiona ochrona zdrowia, która powinna pozostawać w pełnej gotowości na pandemie, konflikty czy katastrofy. Czasy prosperity i spokoju zdają się odchodzić do przeszłości, koronawirus lub inne paskudztwo może ponownie ujawnić się z jeszcze większą mocą jesienią. Nie dajmy się znowu zaskoczyć, zreformujmy naszą służbę zdrowia nawet gdyby nas to miało dziś bardzo dużo kosztować. W ostatecznym rozrachunku będzie to na pewno tańsze niż zrujnowana gospodarka przez pandemie czy epidemie.