Odcinek piąty MIRAŻE - Jacek Piecuch
24-03-2019r.

          - Chyba raczej wódki… za dużo wrażeń jak na ostatnie kilka dni…

          - Coś o tym wiem – Piotr uśmiechnął się – wódki ci nie dam, bo przyjechałeś samochodem, ale następnym razem… kto wie, może...?

          Kilka minut później siedzieli w dyrektorskim gabinecie, przy małym, stojącym w kącie stoliku, w dwóch wielkich skórzanych fotelach. Krzysztof stopniowo wracał do zmysłów po szoku jakiego doznał na widok Piotra, rozmawiali chwilę o starych studenckich czasach, o przeszłości, teraźniejszości… W końcu jednak musiał przyjść ten moment, kiedy podmiotem stała się Monika.

          - No dobra – Piotr westchnął jakoś ciężko – porozmawiajmy o tym, co cię tu przywiodło…

          - No tak… Ale to ty chciałeś mnie widzieć…

          - To prawda. Słuchaj… coś niecoś już wiem, coś niecoś dowiedziałem się od Tomka, coś niecoś od Moniki… Teraz chciałbym usłyszeć resztę od ciebie.

          - Czyli co chciałbyś wiedzieć? Czy molestowałem seksualnie jedną z twoich podopiecznych? – Krzysztof nie mógł się powstrzymać od złośliwostki – nie, nie molestowałem…

          - To akurat wiem…

          - Ciekawe skąd… – atakował dalej.

          - Ogarnij się Krzysiu – Piotr doskonale wiedział, że nie znosił jak się tak do niego mówi – uspokój się… Za długo pracuję w tej… eeeeee…. branży, że tak to ujmę, żeby nie wiedzieć kiedy nastolatka jest molestowana, a kiedy nie… zwłaszcza jeśli ją znam jak własną kieszeń…

          - No OK… więc co chciałbyś wiedzieć… ?Albo inaczej: co wiesz, a czego jeszcze nie?

          - Wiem, że ukradła ci pieniądze, że nie zgłosiłeś tego na policję, wiem, że nocowała u ciebie, a ty odwiozłeś ją grzecznie do nas. Tomek powiedział mi to wszystko, bo to wiedział.

          - Skąd wiesz o pieniądzach? Nie mówiłem Tomaszowi…

          - Monika mi powiedziała. Powiedziała też, że zostawiła ci paragon z zakupów i że była po prostu głodna.

          - To prawda… Co więcej mógłbym ci powiedzieć…? Pogadaliśmy trochę, nakarmiłem ją… a raczej ona mnie… Tyle…
 
          - A co ty wiesz o niej? – Piotr nagle zmienił ton, jakby ta rozmowa zaczęła mu się wymykać z rąk, jakby niespodziewanie też przechodził do spraw bardzo, bardzo poważnych.

          - Wiem tyle co mi powiedziała… że ojciec zginął gdzieś na misji, a matka w wypadku samochodowym…

         - Widzę zatem, że ci zaufała, bo ja od niej wyciągałem to wszystko miesiącami… Doskonale wiedziałem, bo przecież musiałem… ale chciałem to usłyszeć od niej, z jej dobrej , nieprzymuszonej woli, jeśli wiesz co mam na myśli.

           - Wiem, rozumiem… Tę samą psychologię studiowaliśmy, jeśli nie pamiętasz…

          - Pamiętam, tylko ty zaliczyłeś ją na 3, a ja na 5.

          - Za to ja miałem piątkę z filozofii, a ty miałeś poprawkę…

          Obaj wybuchli śmiechem na wspomnienie studenckich czasów i atmosfera jakoś się przerzedziła. Krzysztof uspokoił się nieco, nabierając pewności, że Monika jest pod właściwą opieką dobrych ludzi, Piotr natomiast również robił wrażenie uspokojonego informacjami, które uzyskał.

          - Więc w zasadzie wiesz prawie wszystko – powiedział dyrektor, ale owo „prawie” miało zdaje się wielką wagę, co Krzysztof natychmiast wyczuł w tonie jego głosu.

          - Więc czego nie wiem? – zapytał. - Otóż… – Piotr zawiesił głos na chwilę – otóż nie wiesz dwóch rzeczy tak naprawdę... tylko dwóch, ale za to o dramatycznie ogromnej wadze… Pierwsza to ta, że za rok będzie pełnoletnia i będzie musiała opuścić dom dziecka, a kompletnie nie ma nikogo, nie ma do kogo iść i gdzie się podziać… Będziemy próbowali przez ten rok coś znaleźć.. jakąś pracę z hotelem… może jakąś szkołę z internatem… Ale wiesz jak jest… wiesz jakie są czasy… nie będzie to łatwe…

          - No wiem – Krzysztof, mimo pozorów nieogarniętego literata, miał jednak trochę pojęcia o realnym świecie.

          – To zrozumiałe, ale to zawsze jest do rozwiązania w jakiś sposób… A ta druga sprawa…? Bo znając ciebie, to zaczynasz z reguły od mniejszych problemów…

          - To prawda – Piotr zafrasował się wyraźnie.

           – Ta druga sprawa jest znacznie poważniejsza…

          - No to gadaj, nie certol się – Krzysztof zaczął się niecierpliwić.

          - Więc… Wiem, zaraz powiesz, że nie zaczyna się zdania od „więc”…

          - Zaraz, to najwyżej oberwiesz… Mów!

          - Więc druga sprawa jest dużo bardziej skomplikowana…. Nie wiem czy nazwać to obsesją, czy jak… Może „obsesja” to za mocne słowo… Może jest po prostu na pewnym punkcie zakręcona… I to tak na całkiem serio…

          - Powiesz wreszcie o co chodzi, czy mam to z ciebie wytrząsnąć? – zaczynało to być dla Krzysztofa mocno irytujące.

          - Ale ty nerwowy jesteś… Zrozum, że to poważna sprawa i nie bardzo wiem czy i jak ci o tym mówić…

          - Jak już zacząłeś, to nie masz wyjścia…

          - Zasadniczo tak… tego by wymagała logika i konsekwencja… Ale mam wątpliwości – Piotr najwyraźniej mówił to śmiertelnie poważnie. – Nie jestem pewien, czy mogę mówić komukolwiek o sprawach, które w sekrecie powierzyła tylko mnie… Ale dobra… zawrzemy układ… Ja ci powiem o tej sprawie, a ty zgodzisz się na wieczór autorski w mojej placówce… co ty na to?

          - Oszalałeś… ty naprawdę jesteś szalony… kogo to może zainteresować??

          - Och, Krzysztofie… to niepotrzebna fałszywa skromność – Piotr wyglądał już na nieco rozbawionego – moje dzieci zaczytują się w twoich książkach…

          - Jaja se robisz…

          - Absolutnie!! Więc jak – stoi?

          - Dobra, tylko wreszcie wyduś to z siebie!! – Krzysztof zaczął już poważnie się denerwować.

          - Więc chodzi o jej ojca… – Piotr mówił to dziwnym tonem, jakby opowiadał coś niezwykłego, coś co nie mieści się w głowie – ona jest przekonana, że tak naprawdę to on żyje, tylko z jakiegoś powodu nie mógł wrócić z tej misji…

          - No żartujesz..! – Krzysztof nie mógł uwierzyć w to co słyszał – przecież to niemożliwe…

          - Ja też tak uważam, ale… ona sądzi inaczej. I powtarza jak mantrę, że pojedzie tam i go znajdzie… Ja wiem, ze to głupie i niebezpieczne… nie tylko ze względu na okoliczności, ale przede wszystkim ze względu na jej zdrowie… psychiczne? Emocjonalne..? Jak się na to zafiksuje, to Bóg wie jak to się może skończyć…

          - Więc jej to jakoś wybij z głowy, przecież zaliczyłeś psychologię na piątkę…

          - Łatwo ci mówić… próbuję, ale do niej to nie dociera… Pamiętaj, że o tym nie wiesz… jak się kiedyś wyjęzyczysz, to osobiście cię zabiję…

          - Spokojnie, rozumiem… Ale… – Krzysztof nie mógł wyjść z zadziwienia – przecież to chore….

          - Ja wiem i ty wiesz… ale co w związku z tym? – Piotr zawiesił głos i owo „co w związku z tym” pozostało w powietrzu jak coś, co już nigdy ma nie zniknąć, jak coś, co już na zawsze pozostanie gdzieś w pokładach pamięci, gdzieś w nieprzebranych czeluściach świadomości.

          Zapadła cisza. Obaj mężczyźni – każdy w swoim własnym świecie – zastanawiali się nad słowami, które padły, nad myślami, których nie wypowiedziano. Dla Krzysztofa to wszystko zaczynało być coraz bardziej niezrozumiałe – wszystko – od pierwszego spotkania z Moniką, która ze stanowczością weszła nagle w jego ustabilizowane, zdawało by się, życie, poprzez te wszystkie – mniej lub bardziej zrozumiałe – wydarzenia… Poczuł niespodziewanie dla samego siebie, że nic już nie będzie takie jak dawniej, że wszystko nagle staje się na jego oczach poprzewracane, że świat nagle zatrzymał się, a raczej odwrócił i popędził w zupełnie innym kierunku. I ta świadomość tak bardzo go poraziła, że prawie wpadł w przerażenie… Czy sobie poradzi…? Z tym wszystkim, z samym sobą, z odpowiedzialnością…? Wiedział wszak, że kiedy człowiek coś oswoi, to bierze za to odpowiedzialność, a miał przecież świadomość, że Monika jest właśnie takim dzikim stworzeniem, które – czy chciał czy nie – nagle stało się (przynajmniej poniekąd) oswojone i teraz odpowiedzialność za nią w jakimś stopniu spadła właśnie na niego.

          - Słuchaj… a ten facet w dresie, który wczoraj mnie wpuścił…

          - To Boguś, wychowawca… Czasami odnoszę wrażenie, że on i Monika, to najwięksi wrogowie na świecie…

           - Nie przypuszczam, jeśli mam być szczery…

          - Oj… Wiem coś o tym – Piotr uśmiechnął się lekko – ona robi mu takie złośliwości, ze facet czasem nie daje rady, a on sam jest wobec niej tak surowy jak wobec nikogo innego…

          - Piotruś… – Krzysztof też się uśmiechnął – chyba nie wiesz wszystkiego jednak… Wczoraj obiecał mi, że urwie mi jaja, jeśli ją skrzywdzę…

          - Serio? To do niego niepodobne… Zatem jest bardziej odpowiedzialnym pedagogiem niż sądziłem…

          - Cokolwiek by to mogło oznaczać – Krzysztof powiedział to jakimś zamyślonym tonem – a gdzie ona teraz jest?

           - Czeka na koniec naszej rozmowy – dyrektor wyraźnie cieszył się widząc jego zaskoczoną minę – wszyscy pojechali na wycieczkę do Krakowa, a ona została i teraz siedzi sama i czeka…

           - Czyli mogę się z nią zobaczyć? Na chwilę?

          - Tak, teraz wiem, że tak – Piotr znów się uśmiechnął, ale teraz to był uśmiech… ulgi? zadowolenia ze swoich wysiłków?

          – Zrozum, że musiałem najpierw sprawdzić, czy przez te wszystkie lata nic w tobie nie… zmieniło się, nie pękło… Wybacz, ale wiem o twojej żonie, wiem o tym, że jesteś gwiazdą – znów szelmowski uśmiech.

          - Jednak oberwiesz dzisiaj….

          - Nie zaprzeczaj… Nie każdy jest pisarzem i podróżnikiem i korespondentem wojennym… A ludzie zmieniają się pod wpływem wydarzeń, tych traumatycznych zwłaszcza… Możesz iść do parku z tyłu budynku, przyślę ją do ciebie za chwilę.

          - A co będzie dalej? – to pytanie Krzysztofa było tyleż fundamentalne dla zaistniałej sytuacji, co pełne jakiejś niepewności, jakiegoś oczekiwania, jakichś obaw…

          - Nie wiem… ale wiem, że… – Piotr zawiesił głos – wiem, że mogę ci zaufać i… Krzysiu… wszystko będzie dobrze – to nagłe zapewnienie i niespodziewanie ciepły uśmiech Piotra sprawiły, że Krzysztof jakoś odetchnął z ulgą. – Idź już… czekaj w parku… i pamiętaj co obiecałeś.

          - Wieczór autorski, wiem… nie wiem czy poradzę, ale w każdym razie spróbuję…

          - Właśnie, tego właśnie oczekuję… No spadaj już. Mam od Tomka twój telefon, będziemy w kontakcie… sądzę, że bardzo często…

           Uścisnęli sobie dłonie, a potem – zupełnie chyba niespodziewanie dla nich obu – uściskali się jak starzy dobrzy przyjaciele. Krzysztof wyszedł z gabinetu, mruknął pod nosem „do widzenia” pod adresem siedzącej sekretarki i poszedł do parku znajdującego się na tyłach budynku.

          Dopiero kiedy tam dotarł zauważył, że właściwie to był kompleks budynków, bo oprócz tego największego, głównego było tam jeszcze kilka mniejszych – zapewne gospodarczych. Wszystkie były otoczone drzewami parku, wśród których biegło kilka wyżwirowanych alejek z ławeczkami przy nich. Monika siedziała na jednej z nich. Miała na sobie szarą sukienkę, spod której wyłaniały się jej szczupłe opalone nogi. W ręce trzymała książkę i Krzysztof ze zdumieniem zobaczył, że jest to jedna z jego książek. Usiadł koło niej.

          - Dzień dobry – powiedział z uśmiechem.
 
          - Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytała bardzo cichym głosem.

          - O czym? – zdziwił się.

          - O tym – podniosła książkę do góry – że byłeś na wojnie… i to niejednej… I że znasz się z dyrektorem…

          - Oj, moja droga… skąd miałem wiedzieć, ze cię to interesuje…? Zresztą byłem tylko korespondentem wojennym dla jednej gazety… A dyrektora… sam nie wiedziałem, że znam… dzisiaj się dowiedziałem…

          - Ale mogłeś spotkać mojego ojca!!

          - Wątpię… Ja ostatni raz byłem na wojnie 10 lat temu, teraz tylko wspomnienia wydaję z różnych miejsc…

          - Aha… No tak… – zasmuciła się – miałam nadzieję… No cóż… Ale książka fajna – niespodziewanie rozpromieniła się uśmiechem i równie niespodziewanie znów posmutniała – co teraz będzie?

            - Jak to co..?

          - No co? Z nami… co z nami będzie? Przyjdziesz jeszcze kiedyś, czy już się pożegnamy za chwilę?

          - Oj misiu… – Krzysztof uśmiechnął się – oczywiście, że przyjdę… Zresztą obiecałem Piotrowi, że mu zrobię wieczór autorski… nie wiem po co i dla kogo, ale obiecałem… A poza tym… Nie wiem jak ty, ale ja sobie nie wyobrażam… Nie dopuszczam… – jąkał się, nie wiedząc jak to ująć – mój świat od kilku dni jest inny za twoją sprawą… weszłaś z impetem w moje życie i… musisz już zostać – czuł jak jego twarz się rozpromienia i że dzieje się to jakoś poza jego wolą. – Chyba, że nie chcesz i po prostu znikniesz…

          - Misiu… powiedziałeś do mnie misiu…

          - No tak, to źle? – spojrzał badawczo w jej ciemnobrązowe oczy.

          - Nie, właśnie nie – uśmiechnęła się słodko – właśnie fajnie… Nie chcę znikać z twojego życia… chcę w nim zamieszkać na stałe – dziwnie zabrzmiały te słowa w ustach 17-letniej dziewczyny.

          – Będę dla ciebie… kim chcesz, nawet kochanką, jeśli zechcesz! – w jej oczach zabłysły iskry.

          - Oszalałaś… mógłbym być twoim ojcem…

          - To będę twoją córką… nie masz dzieci przecież…

          - Monika..! Uspokój się… zobaczymy co będzie, ale jedno mogę ci obiecać na pewno…

            Zamilkł na chwilę i zastanowił się jak ująć to, co miał na sercu, jak ubrać w zdania to, co chciałby żeby usłyszała… Właśnie „usłyszała”, bo zależało mu bardzo, żeby dotarła do niej treść a nie wyrazy.

          - Posłuchaj… Już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś – wyraźnie oddzielał każde słowo od pozostałych słów, aby zabrzmiało to wystarczająco dobitnie – w moim świecie… nie w twoim… I wierz mi, że ty kiedyś znajdziesz swój świat i wtedy zapomnisz o mnie… ale ja… Monika, ja nigdy cię nie opuszczę, jakąkolwiek to będzie miało formę, jakkolwiek to nieopuszczenie będzie mogło wyglądać…

          Zamilkł po tych słowach próbując samemu zrozumieć sens i głębię tego co powiedział. Monika milczała wpatrując się gdzieś w zieleń liści przed sobą, jakby trawiąc w sobie te słowa, które przed chwilą padły, jakby próbując poukładać je w pamięci na stosy, na sterty, porządkując je według sobie tylko znanego klucza… Krzysztof z jednej strony usiłował przeniknąć tę ciszę swoimi przemyśleniami, z drugiej nie chciał mówić już nic ponad to co powiedział, aby nie zmącić sensu i treści, a jednocześnie modlił się w duszy, błagał wręcz o jedno choćby zdanie, które przekona go, że ani jej nie skrzywdził swoimi słowami, ani nie rozśmieszył, bo śmieszności bał się najbardziej. Równocześnie też karcił siebie samego za zbytnią – jego zdaniem – nachalność, zbytni pośpiech, zbytnią może troskę… Bo przecież zdawał sobie sprawę na co się porywa, co ze swojej strony proponuje, a jednocześnie wiedział wszak, że tu gdzie jest i pod tą opieką jest bezpieczniejsza może niż pod jego wyimaginowaną troską. Niemniej nie żałował ani jednego słowa, które wypowiedział, gotów dotrzymać każdego zobowiązania, nie chcąc niczego, kompletnie niczego w zamian. Dokładnie w tym momencie uświadomił sobie, że – jakkolwiek by to było egoistyczne – dziewczyna, która obok niego siedzi, jest lub może być remedium na jego nicość życia, na pustkę niewypełnianą niczym, na miałkość i słabość jego perspektyw, a jednocześnie za to wypełnienie owej pustki gotów jest oddać wszystko, ofiarować swoją przyszłość i przeszłość, wszystkie pieniądze świata i całe serce jeśli byłoby to konieczne i choćby ostatnią kroplę krwi… I nie mogąc pojąć w żaden sposób jak to się stało, że kilka dni znajomości tak radykalnie odmieniło jego patrzenie na rzeczywistość-nierzeczywistość, jak to się mogło stać, że kompletnie przecież – jak by nie było – obca mu osoba, tak kategorycznie zmieniła jego „tu i teraz” oraz „kiedyś i gdzieś”, jest gotów dla tej zmiany otworzyć się i ją podjąć – czymkolwiek miałoby się to dla niego skończyć.

          - Dyrektor mi załatwił, że od września będę mogła wrócić do liceum i zdać maturę – odezwała się bardzo cicho, wciąż na niego nie patrząc.

          - To wyśmienicie – ucieszył się i przeszedł do porządku dziennego nad tym, że ona po prostu w żaden sposób nie odniesie się do tego co powiedział.

          - Pomożesz mi jak będę potrzebowała? – dopiero teraz zwróciła twarz w jego stronę. Wciąż niemal szeptała, ale słyszał bardzo wyraźnie każdą głoskę, która wybrzmiała.

          - Z radością i w każdy możliwy dla mnie sposób! – odpowiedział uśmiechając się ciepło, choć nawet nie przypuszczał, że to potrafi.

          - To dobrze… Muszę za chwilę już iść… Proszę – przekrzywiła lekko głowę – zrób mi tę radość i powiedz do mnie jeszcze raz „misiu” – wstała z ławki i Krzysztof też się podniósł.

          - Misiu… wkrótce się zobaczymy – powiedział i pogłaskał ją po policzku tak delikatnie jak tylko umiał. – Już bardzo niedługo…

          - Przytulisz mnie jeszcze? Proszę… Nieporadnie jakoś objął ją za ramiona i poczuł jej głowę wtulającą się w jego bark. Po chwili podniosła głowę, a w oczach miała uśmiech. Wspięła się na palce i znów jej usta musnęły jego policzek. A potem dłonią przyciągnęła jego głowę w taki sposób, że jej wargi były centymetr od jego ucha. Szepnęła „wiedziałam, wiedziałam, że jesteś dobry… dziękuję” i uwolniwszy się z jego objęć pobiegła w stronę głównego budynku. Patrzył za nią chwilę aż znikła między drzewami… I stał tak jeszcze chwilę nieruchomo, zastanawiając się nad sobą i tym wszystkim co się wydarzyło.

          Resztę tego dnia spędził nie ruszając się z domu. Siedział sam pijąc kawę za kawą, paląc papierosa za papierosem i planując, przewidując, zastanawiając się… W końcu podjął decyzję, która skutkowała definitywnie i radykalnie, która miała zmienić całe jego dotychczasowe patrzenie na świat.

V

           Krzysztof znów przerwał swoją opowieść i przez dłuższą chwilę trwała cisza. Anioł, bo wciąż go w myślach tak nazywał, choć nie miał żadnej co do tego pewności, nie przerywał tego milczenia, nawet nie wpatrywał się jakoś wyczekująco, nie poganiał, nie dopominał się dalszego ciągu. Po prostu siedział popijając kawę, ze wzrokiem jakby zamyślonym, ale wciąż obecnym. Przez cały czas nie zadał ani jednego pytania, nie przerwał ani jednym słowem czy choćby zdziwionym spojrzeniem. Po prostu był, po prostu słuchał – tak jak się słucha muzyki, tak jak się czyta książkę, która już jest napisana i opublikowana i żadne wątpliwości nie zmienią ani jednej litery, ani jednego przecinka w tym co już zaistniało.

          - Od tego dnia moje życie zmieniło się tak bardzo, że nawet jednostki czasu były już inne – podjął w końcu opowiadanie – już nie było godzin, dni, tygodni, był tylko czas od jednej mojej wizyty u Moniki do drugiej, od jednego wyjścia na lody do drugiego, od jednego telefonu do drugiego… Piotr był na tyle odważny, że zgadzał się na to, tylko od czasu do czasu dzwonił do mnie z pytaniami i od czasu do czasu rozmawiał z nią, wypytywał, dociekał… Mój świat nabrał nagle prędkości, ale też i barw. Czas biegł nieoczekiwanie szybko, ale ja nie czułem starzenia się, nie czułem jego upływu, bo nie było już pustki, nie było szarości, nie było doniczegości… A właściwie… właściwie to istniały wtedy dwa światy równoległe – jeden świat liczony czasem od Moniki do Moniki i drugi świat, w którym mijały dni, tygodnie, miesiące…

           -A jak wieczór autorski? – wtrącił anioł, wykorzystując chwilę, gdy Krzysztof nabierał oddechu po kolejnym łyku kawy.

          - Och… znakomicie! – prawie się uśmiechnął. – Nawet podobno w telewizji gadali, że „znany pisarz, że w domu dziecka, że młodzież wielce zainteresowana”… Głupio się z tym czułem, ale Monika była dumna jak paw, a Piotr urósł wtedy ze dwa centymetry z samozadowolenia…

          - A powiedz mi… Tak naprawdę, to kim ona była dla ciebie? Jak o niej myślałeś? Jako o kim?

          - No jak to jak…? Ty myślisz, że traktowałem ją jako potencjalną kochankę? Słuchaj… Za każdym razem kiedy ją widziałem, to zachwycałem się jej urodą… ale była dla mnie córką, której nigdy nie miałem… Była dzieckiem, którym się opiekowałem, choć przecież była też dojrzałą przepiękną kobietą… A za takie sugestie to można i w mordę dostać…

          - Odważyłbyś się uderzyć anioła?

          - Jak by sobie anioł zasłużył… czemu nie…? Słuchaj i usłysz – Krzysztof lekko się zirytował – ona była najcudniejszym skarbem, jaki znalazłem, największym cudem, jaki nie miał prawa się zdarzyć, a jednak stał się..!! Ale była dla mnie dzieckiem, które ni z tego ni z owego się narodziło w moim świecie i jako dziecko ją… kochałem… bardzo kochałem… oszalałem na jej punkcie…

          - Używasz czasu przeszłego, a przecież wciąż ją kochasz…

          - Ale jej już nie ma… - Ale jest w twoim sercu przecież…

          - A co ty mi tu..! Co ty wiesz o moim sercu..?? Co w nim jest , a czego nie ma…. I takie głupie gadanie „w twoim sercu”… serce jest mięśniem, który pompuje krew… A to, że on pracuje, wcale nie oznacza, że się żyje…

          - I po co się irytujesz…?

         - Bo mnie zaczynasz wkurzać…

          Znów zapadła cisza. Tym razem jednak brzmiała złowrogo. Krzysztof przestał pojmować sens i potrzebę tego spotkania, swoich opowieści, choć jeszcze nie tak dawno łatwo dal się przeko-nać do mówienia. Teraz jednak poczuł, że całe to zdarzenie jest albo wytworem jego wyobraźni, albo czyjąś grą, albo jednym i drugim jednocześnie. Anioł natomiast – jakby wyczuwając o czym myśli, bądź wręcz czytając w jego myślach – dyskretnie milczał, najwyraźniej czekając na jego decyzję – czy wyprosi go z mieszkania, czy jednak podejmie opowiadanie.

          - Przepraszam – powiedział w końcu – nie powinienem cię denerwować.

          - Oczywiście, że nie powinieneś… kimkolwiek, do cholery, jesteś…

          - Wiesz kim jestem.

          - No właśnie nie jestem pewien… Już nie jestem… Od początku nie byłem, a teraz już całkiem… tracę orientację…

          - No dobrze – głos mężczyzny brzmiał przyjaźnie i niemal tak, jak gdyby tłumaczył dziecku dlaczego słońce świeci. – Niemniej… myślę, że mimo wszystko możesz mówić dalej… Jeśli chcesz…

           - Chcę… tylko nie wiem po co…

          - Jeśli chcesz, to już jest to połowa sukcesu – znów się uśmiechnął – a ja wciąż nadal, a może nawet jeszcze bardziej, chcę słuchać. A po co…? Musi wszystko być „po coś”..?

          - Nie musi… Nie musi… – Krzysztof przeczesał palcami mocno siwiejące włosy. – Ale czasem powinno…

          - Niby tak… ale wiesz co… pewnie jeszcze nie jeden raz się przekonasz, że to żadna reguła…

          - Przychodzisz do mnie, mówisz, że jesteś aniołem stróżem i twierdzisz, że będę miał jeszcze czas przekonać się o czymkolwiek? – to była, rzecz jasna, prowokacja z jego strony.

          - Ale ustaliliśmy na początku, że nie jestem śmiercią, prawda?

          - A co to zmienia?

          - Zasadniczo wiele – anioł uśmiechnął się tajemniczym uśmiechem, który mógł mówić wszystko, tylko nie to, co Krzysztof chciał zrozumieć.

          - Eee tam… – odpowiedział, bo kompletnie nie miał pojęcia jak to skomentować.

            - Nie „eee tam” tylko tak. Mów dalej. Skończyłeś, jeśli nie pamiętasz, na odkryciu istnienia równoległych rzeczywistości…

           - No tak… To było odkrycie nie tyle zadziwiające, co raczej pouczające… Bo z jednej strony mijały dni, tygodnie, miesiące… a z drugiej przemijały odcinki czasu, tak je nazwijmy, między jednym spotkaniem z Moniką, a kolejnym, co utwierdzało mnie w coraz mocniejszym przekonaniu, że te dwa światy się nawzajem przenikają, a jej obecność w moim życiu nie jest przypadkowa i do czegoś prowadzi…

          - Nic nie jest przypadkowe – anioł wszedł mu w słowo – nic nie jest dziełem przypadku… Przypadki to teoria wymyślona przez ludzi małych na ich własne potrzeby i dla ich własnej wygody. Wszystko dzieje się w jakimś celu i do czegoś prowadzi, nie ma zdarzeń bez znaczenia, nie ma ludzi, którzy nie niosą dla ciebie czegoś konkretnego, choć nie zawsze namacalnego.

          - No i teraz wyczuwam lekką niekonsekwencję – na sekundę zatryumfował – dopiero mówiłeś, że nie wszystko musi być „po coś”… Co z ciebie za anioł, skoro gubisz się w teoriach…?

          - Nie łap mnie za słowa – zamiast się oburzyć, albo chociaż zdeprymować, znów dziwnie się uśmiechnął.

           – Twierdziłem tylko, że twoje opowiadanie nie musi być „po coś”, ale też nie powiedziałem, że nie może…

          - Ech… wkręcasz mnie…

          - Nie, próbuję tylko ci uzmysłowić, że świat jest bardziej skomplikowany niż nam się wydaje… a zwłaszcza dotyczy to, jak to nazwałeś, światów równoległych…

         - „Nam”? Powiedziałeś „nam”? Podobno jesteś aniołem, a ja człowiekiem…
Ciąg dalszy nastąpi ....
               Jacek Piecuch

Zaproszenie do współpracy

Zapraszamy do współtworzenia naszej gazety przez bieszczadzkich poetów, pisarzy, fotografów, rzeźbiarzy, malarzy i innych artystów. Na naszej stronie możecie pochwalić się swoją twórczością oraz ją zapromować. Bardzo chętnie będziemy udostępniać łamy naszej gazety młodym, debiutującym artystom aby mogli zaprezentować się szerszej publiczności.
Serdecznie zapraszamy do współpracy. Zainteresowanych naszą ofertą prosimy o kontakt : tel- 883 018 180, e-mail- redakcja@zaslyszane-w-bieszczadach.pl
Zasłyszane w Bieszczadach - portal opinii
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redaktor Naczelny - Ewa Sudoł
Liczba odwiedzin: 1895111
Ta strona może korzystać z Cookies.
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.

OK, rozumiem lub Więcej Informacji
Informacja o Cookies
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.
OK, rozumiem