Odcinek dziesiąty MIRAŻE - Jacek Piecuch 07-05-2019r

          - Dziękuję za koc – w ostatniej chwili ugryzła się w język, z kolejnym „przepraszam”.

          - Jaki koc? – wciąż nie odrywał wzroku od map.

          -   Ten co mnie nim przykryłeś.
 
          - Nie przykryłem cię.     

          - No to kto?  

          - Sama na pewno to zrobiłaś. Nikt tu nie wchodził, a ja nie mam czasu na pierdoły.

          Niespodziewanie rozbawiło ją to jego kategoryczne zaprzeczanie i próba utwierdzania ją w przekonaniu, że jest zimnym draniem bez krzty ludzkich uczuć. Nie parsknęła śmiechem tylko dlatego, że uznała iż byłoby to niestosowne, a poza tym postanowiła pozostawić go w przekonaniu, że przyjmuje jego sposób porozumiewania się, czy jakkolwiek można by nazwać jego sposób bycia.

          - Powiesz mi jak masz na imię?
 
          - Nie.

          - Bo..?

          - Bo nie.

          Kategoryczność tego „bo nie” zabrzmiała tak dosadnie, że Monika niemal zobaczyła wielką czarną kropkę na końcu zdania, czy raczej krótkiej wypowiedzi, bo zdaniem trudno to było nazwać. Nie pytała więcej, bo wyraźnie odczuła, że tak widocznie musi być. Cierpliwie czekała na to, aż zacznie mówić o planach na ten dzień, który – jak się spodziewała – miał być dniem ważnym nie tylko dla niej, ale i dla niego.

          - Więc sytuacja wygląda następująco – wreszcie podniósł na nią oczy i wyraźnie widziała w nich zmęczenie. – Wiemy z nasłuchu, że człowiek, który jest dla nas ważny, będzie dzisiaj jechał z jednej bazy rebeliantów do drugiej późnym popołudniem. Będzie jechał praktycznie bez obstawy, bo oni czują się tutaj dość pewnie. Pewnie tylko kilku ludzi… Nie możemy zrobić klasycznej zasadzki, bo jedyne miejsce gdzie można go schwytać znajduje się dość blisko ich tymczasowego obozu i mają tam zgromadzone siły na tyle duże, że nie obeszłoby się bez strat wśród moich ludzi… A na ni-czym mi tak nie zależy jak na tym, żeby wrócili do domów bez szwanku, o ile to w ogóle jest możliwe po tak długim czasie w tym przeklętym kraju…

          Przerwał na chwilę i Monika znów dostrzegła w nim niemal człowieka zamiast zewnętrznej powłoki maszyny wojennej, a przynajmniej na moment skrzętnie skrywane w nim ludzkie uczucia wzięły górę nad skorupą zawodowego żołnierza. I właśnie to określenie, które przyszło jej do gło-wy, zabrzmiało w jej umyśle bardzo plastycznie. Zawodowy żołnierz – nie w znaczeniu pracy, czy zawodu – raczej w znaczeniu powołania do prowadzenia wojny, wrodzonych predyspozycji do bycia i upartego tkwienia w środku, w samym centrum, w samym sercu piekła. Tak, właśnie był zawodowym żołnierzem, w najściślejszym znaczeniu tego słowa.

          - Żeby go schwytać musimy wykonać precyzyjne uderzenie – podjął dalej – szybko i bardzo po cichu. Nie da się tego zrobić w normalny sposób, ale właśnie tu pojawiasz się ty… Twoja decyzja… albo nam pomożesz, albo nie. Jeśli się zgodzisz, to gwarantuję ci tyle bezpieczeństwa ile mogę, czyli niewiele… jeśli się nie zgodzisz… zrozumiem… Odstawię cię do najbliższej wioski i tam zrobisz co zechcesz, a ja zapomnę, że cię widziałem, pod warunkiem, że ty obiecasz zapomnieć o moim… naszym istnieniu. Teraz decyduj.

          Zamilkł, a Monika przez moment zastanawiał się co odpowiedzieć. W zasadzie decyzję już podjęła, ale nie była pewna czy jest w stanie pomóc, czy się do tego nadaje, czy da radę, czy w ogóle będzie miała do tego siły.

          - Na czym miałaby polegać… jak to widzisz? – zapytała.

          - On jest znany z tego, że ma bardzo silny pociąg do młodych kobiet… bardzo młodych, jeśli wiesz co mam na myśli…

          - Chyba wiem… Chyba już go nienawidzę…

          - I słusznie. A poza tym odpowiada za kilka zamachów bombowych na naszych żołnierzy i to jest kolejny powód, żeby go złapać i osądzić.

          - Więc? Więc miałbym zrobić… co?

          - Nic wielkiego. Twoje zadanie polegałoby na tym, żeby go zmusić do zatrzymania się. Reszta w moich… w naszych rękach. Jest na tyle… nazwijmy to… zainteresowany, że, mam nadzieję, uwierzy, że kobieta na środku pustyni to nic niezwykłego… Jeśli zatrzyma samochód, to jest nasz…

          - Zgadzam się – Monika powiedziała to w taki sposób, jakby zgadzała się na wyjście do kina w niedzielne popołudnie.

          - Musisz jeszcze wiedzieć o jednym – kontynuował. – Musimy tam być znacznie wcześniej i przygotować teren, cokolwiek by to dla ciebie mogło znaczyć… Wytrzymasz prawie cały dzień na pustyni bez zbędnego łażenia i przeszkadzania? No i pamiętaj, że zawsze coś może pójść nie tak i cały plan diabli wezmą.

          - Ale co to znaczy „nie tak”?

          - Tego nie wiem. Ale zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że jeden mały element ukła-danki się wysypie i wtedy może przepaść cały plan. Owszem, mam w zanadrzu kilka wersji awaryjnych, ale w tym kraju niczego nie da się przewidzieć na 100%.

          - Rozumiem… jak oceniasz szanse na powodzenie?

          - Pół na pół.

          - Aha… czyli szaleństwa jakiegoś nie ma… mogę zginąć?

          - Oczywiście – powiedział to takim tonem, jak by twierdząco odpowiedział na pytanie o ładną pogodę za oknem. – Możesz też dostać się w ich łapy i przesiedzieć w niewoli miesiące albo lata, codziennie gwałcona i bita. Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to byłaby gorsza perspektywa.

          - Nie chciałbyś być codziennie gwałcony? – siliła się na dowcip i sama nie wierzyła, że to mówi i jeszcze ma ochotę na żarty.

          - Bardzo zabawne, bardzo… Czekam na twoją ostateczną decyzję.

          - Zanim zdecyduję… – zawiesiła głos na moment – co ze mną dalej, jeśli wszystko pójdzie tak jak planujesz?

          - Jeszcze nie zdecydowałem.

          - Nie ma tak… Musisz mi teraz powiedzieć co zamierzasz, bo od tego zależy moja decyzja.

          - A co proponujesz?

          - Podrzucisz mnie do tego miasteczka, do którego jechałam, oddasz mi mój pistolet i dasz trochę jedzenia i wody. Potem rób co chcesz.

          - Nie ma mowy.

          - Dlaczego?

          - Dopóki tu będziesz i dopóki ja nie zakończę mojej misji, nie możesz być poza moją kontrolą, bo stanowisz dla mnie zagrożenie. Moja misja skończy się dokładnie w tym momencie, w którym ja podejmę decyzję o jej zakończeniu, czyli albo osiągnę zaplanowane cele, albo zginę, rozumiesz? Innej możliwości nie ma.

          - Jesteś samym Panem Bogiem? – zadrwiła nieco tym pytaniem, które raczej było stwierdzeniem faktu niż pytaniem.

          - Tak. Tu gdzie dowodzę i gdzie podejmuję decyzje jestem samym Panem Bogiem, czy ci się to podoba czy nie – wyczuła złość w jego głosie. – Nie mam ani czasu, ani ochoty na dyskutowanie z tobą o tym co o mnie sądzisz i tak naprawdę, to mam to w dupie. Mam do wykonania zadanie, a przez ciebie ono jest zagrożone. Masz szansę to zmienić, ale nie będzie to żadna, rozumiesz? żadna twoja zasługa, bo to ty sprowadziłaś kłopoty na mnie i na moich ludzi. Więc nie próbuj ze mną negocjować, bo nie masz w ręce żadnej karty przetargowej. Mogę ci obiecać tylko jedno – nie podniósł głosu ani o ton, ale widziała w jego oczach, że nie ma o czym dyskutować. – Mogę ci obiecać, że przemyślę jeszcze raz to co powiedziałaś i, w zależności od powodzenia akcji, być może zmienię decyzję. Tak, to ja tu jestem samym Panem Bogiem i mam w rękach życie i śmierć wielu ludzi, rozumiesz?

          - Rozumiem – powiedziała cicho – co z moim kierowcą?

           - Dowiesz się po zakończeniu akcji, jeżeli przeżyjesz i jeżeli ja przeżyję. Czekam na twoją decyzję.

          - Ile mam czasu? – zapytała nie patrząc na niego.

          - Nie masz czasu.

          - Więc zgadzam się.

          - Szykuj się, zwijamy obóz i za pół godziny nas tu nie będzie – odwrócił się i wyszedł z namiotu.

          Monika została sama i dopiero w tej chwili dotarła do niej rzecz banalna, którą jej oczy zarejestrowały, ale mózg do tej pory nie zwracał na to uwagi – pułkownik wyglądał tego dnia całkiem inaczej niż dzień wcześniej. Był ubrany w mundur i gładko ogolony. Robił wrażenie człowieka gotowego na wydarzenia, do których przygotowywał się od dawna, a które – z niewiadomych bądź pozostających poza jego wpływem powodów – miały nastąpić dopiero teraz. Zrozumiała, że nie ma dla niego nic ważniejszego niż wykonanie zadania, które mu powierzono i to zadanie chce wypełnić w sposób najlepszy jaki potrafi. Zrozumiała też, że – niezależnie od jej decyzji – akcja i tak by się odbyła, a cała ta rozmowa była jedynie elementem tych planów awaryjnych, o których wspominał. Słyszała głosy wydawanych komend, dobiegające spoza namiotu i powoli zaczęła do niej docierać świadomość nieistotności jej decyzji i nieistotności jej roli w tym całym dziwnym świecie, w którym niespodziewanie się znalazła.

          Uznała, że rozmowa, która przed chwilą się zakończyła, upoważnia ją już do wyjścia z na-miotu bez obawy o konsekwencje, więc – z pewną jednak ostrożnością – rozchyliła poły brezentu i wyszła na zewnątrz. Ku jej zdumieniu, obozu już prawie nie było. Żołnierze ładowali do transporterów i na pokład śmigłowców najrozmaitsze rzeczy, których przeznaczenia nawet nie mogła podejrzewać, właściwie to tylko namiot, z którego wyszła jeszcze stał, a kiedy zrobiła dwa kroki, natychmiast dwóch wojskowych zabrało się za jego zwijanie. Pułkownik stał na środku całego tego ludzkiego mrowiska, w którym każdy człowiek miał najwyraźniej swoją rolę i swoje przeznaczenie i bacznym wzrokiem przyglądał się zwijającym się jak w ukropie ludziom. Wyglądało to tak, jakby nie miał potrzeby nikomu niczego nakazywać, a jedynie doglądał gospodarskim okiem postępu prac. Kiedy podbiegł do niego jeden z żołnierzy, powiedział do niego kilka słów, których nie dosłyszała i ten natychmiast ruszył do wyznaczonego sobie – najwyraźniej – zadania. Dostrzegłszy Monikę podszedł do niej szybkim, zwinnym, kocim niemal krokiem. W ręce trzymał hełm, a na piersiach luźno wisiał mu karabin. Do pasa miał przytroczoną kaburę z pistoletem, kilka ładownic z amunicją, spod paska skośnie przebiegającego przez jego tors wystawał umieszczony w pochwie bagnet.

          - Jeszcze możesz zrezygnować – powiedział patrząc jej badawczo w oczy.

          - I co wtedy zrobisz? – zapytała jakoś niemal kpiąco, a przynajmniej trochę zuchwale.

          - Poradzę sobie tak samo jak radziłem sobie dotąd, choć nie będę ukrywał, że będzie trudniej.

          - Nie zmieniłam zdania. Jestem gotowa.

          - Dobrze. Owiń głowę chustką i za 5 minut bądź w tym – wskazał ręką – śmigłowcu.

          - Gdzie są… ci ludzie, których wczoraj pojmaliście? – pytała o rebeliantów, ale jej myśl za-przątał kierowca, z którym przyjechała, wiedziała bowiem, że był między nimi.

          - Nie ma – spojrzał jej w oczy w taki sposób, że nie śmiała pytać więcej, poczuła tylko dreszcz przerażenia, przebiegający po jej plecach. Wsiadła do helikoptera i usiadła między siedzącymi tam już żołnierzami, którzy bez jednego słowa rozsunęli się nieco, robiąc jej miejsce. Żaden z nich nie patrzył na nią, mieli twarze spalone słońcem i pustynnym wiatrem, w oczach mieli wyraźnie widoczne skupienie. Nie odzywali się ani do niej, ani do siebie. Byli uzbrojeni po zęby i gdyby nie świadomość, że – w jakiś sposób – należy do ich oddziału, z pewnością poczułaby na ich widok strach. Widziała jak pułkownik wskoczył do drugiego śmigłowca i oba uniosły się w górę. Lecieli nisko, bardzo nisko, zaledwie kilka metrów nad pustynią. Przez otwarte drzwi widziała w odległości kilkudziesięciu metrów drugi helikopter, a ruszające równocześnie z nimi transportery powoli znikły w oddali. Poczuła trącenie w ramię i odwróciła głowę. Jeden z żołnierzy podał jej otwartą manierkę i mrugnął do niej okiem. Wzięła ją i pociągnęła spory łyk. Gdyby wiedziała, że jest to wódka…

          - Witaj w piekle, słoneczko – usłyszała, kiedy krztusząc się próbowała złapać oddech.

          – Dzięki temu nie zaśniesz po drodze – nawet nie przypuszczała, jak wielką uciechę może mieć grupa mężczyzn patrzących na osłupiałą i wytrzeszczającą oczy kobietę.

          - Dzięki – odpowiedziała, kiedy już mogła złapać oddech. – Tego mi było trzeba… – spróbowała się uśmiechnąć i prawie jej się to udało.

          - Wszystkich tak witamy – powiedział żołnierz siedzący z drugiej jej strony. – Nie musisz o tym mówić pułkownikowi… chyba, że koniecznie chcesz…

          - Nie chcę. Nie powiem.

          - Słuchaj – żołnierz mówił głosem, w którym usłyszała ton niemal przyjacielski. – Pułkownik to jest facet, z którym nie ma żartów w czasie akcji. Żaden z nas mu nie podskoczy i żaden z nas nie odważy się mu postawić. Ale każdy z nas pójdzie za nim w ogień. Wyprowadził nas już z takich miejsc… że nawet sobie ich nie wyobrażasz… Koniecznie słuchaj co gada i rób dokładnie to co każe, a jest szansa, że nie spotka cię nic bardzo złego.

          - Dzięki, zapamiętam to. Mogę jeszcze łyka?

          Żołnierze roześmiali się i jeden z nich podał jej znów manierkę. Teraz już, wiedząc co jest w środku, gładko przełknęła dużego łyka i oddała manierkę z uśmiechem. Poczuła, jak ktoś poklepał ją po ramieniu i wtedy odniosła wrażenie, że jest – przynajmniej do pewnego stopnia – jedną z nich.

          Było wczesne przedpołudnie, kiedy helikoptery usiadły miękko na piasku. Żołnierze wysiedli i po chwili silniki przestały pracować. Monika rozejrzała się wokół siebie. Znajdowali się na środku niezbyt wielkiej kotlinki miedzy wydmami piasku, otaczającymi ich ze wszystkich stron. Zrozumiała od razu dlaczego akurat to miejsce wybrali na lądowanie – zza wzniesień oddział był niewidoczny i mógł przez jakiś czas przebywać tam, niezauważony przez nikogo niepowołanego. Kilku ludzi natychmiast po wylądowaniu pobiegło na jedną z wydm i tam rozłożyli posterunek obserwacyjny. Monika domyśliła się, ze za tą właśnie wydmą przebiega droga, która jest ich celem. Pułkownik skinął na nią głową i poszła za nim w to właśnie miejsce. Rzeczywiście po wdrapaniu się na szczyt wzniesienia zobaczyła płaski teren z przecinającą go, zniszczoną drogą, częściowo zasypaną piaskiem nawiewanym z boków przez wiatr. Po jej drugiej stronie również znajdowało się niewielkie wzgórze. Kilkunastu ludzi przebiegło przez drogę, dźwigając ze sobą broń i sprzęt i po chwili już ich nie było widać za szczytem wzniesienia. Monika wraz z żołnierzami przez jakiś czas przyglądała się, próbując wyobrazić sobie jak będzie wyglądała akcja.

          - Przyjadą z tamtej strony – pułkownik wskazał ręką – za jakieś dwie godziny, może trzy…

          - I mam tam po prostu stać na środku drogi i machać ręką? – rozśmieszyło ją to. – Jak autostopowiczka?

          - Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – odpowiedział. – Plan jest precyzyjnie ustalony, wszystko ci wytłumaczę jak będziemy gotowi. Łączność działa? – zwrócił się do leżącego obok na piasku żołnierza.

           - Działa, panie pułkowniku.

          - Dobra. Meldować o wszystkim.

          - Tak jest!

          Zszedł z powrotem w stronę śmigłowców, ruchem głowy nakazując Monice iść za nim. Kiedy doszli do miejsca gdzie stały helikoptery, rozejrzał się wokół, jakby oceniał pracę żołnierzy, którzy zajęli pozycje na pozostałych wzniesieniach, obserwując teren wokół nich. Zdjął hełm i zainstalował na uszach słuchawkę z mikrofonem, podpinając ją do spiralnie wijącego się zza kołnierza przewodu. Założył na powrót hełm i trzymając palcem słuchawkę odezwał się cichym głosem.

          - Mówi dowódca, meldować po kolei. Jedynka? Dwójka ?– robił przerwy między poszczególnymi pytaniami – Trzy? Czwórka? Czwórka, melduj się. To nie śpij! Piątka po drugiej stronie? Dobra, wszyscy w gotowości. Od jej chwili nikogo nie słyszę, tylko meldunki gdyby się coś działo.

          Opuścił rękę. W oczach miał skupienie i Monika nie bardzo wiedziała, czy może się w ogóle odzywać czy nie, ale przecież musiała wiedzieć jakie ma plany i co zamierza, co ona ma robić i w jaki sposób. Postanowiła poczekać aż sam się odezwie, ale nie wyglądał jak by miał być do tego skory.

          - Może dasz mi pistolet jednak..? – zapytała nieśmiało – pewniej bym się czuła…

          - Nie.

          - Ale…

          - Nie! – przerwał jej – zakładam, że wszystko pójdzie dobrze, ale musimy też brać pod uwagę, że coś się spieprzy. Nie masz szans na przeżycie, jeśli znajdą przy tobie broń.

          - No tak… Nie pomyślałam o tym…

          - Spodziewałem się – rzucił jakby od niechcenia, czym wprawił ją w irytację.

          - Masz mnie za kompletną idiotkę?

          Nie odpowiedział na to pytanie, pozostawiając ją w niepewności co do swojego o niej zdania. Już miała coś powiedzieć na ten temat, ale właśnie wtedy zza jednego ze wzniesień wtoczyły się transportery, które wyjechały z miejsca gdzie był obóz tuż po starcie śmigłowców i dopiero teraz dotarły na miejsce. Zatrzymały się w taki sposób, że wraz z helikopterami tworzyły krąg, który – jak Monika się domyśliła – w razie konieczności obrony stanowiłby jakiś substytut barykady, coś, za czym można by się przynajmniej częściowo schronić.

          Pułkownik najwyraźniej usłyszał jakiś meldunek, bo ruszył ku wzniesieniu, na którym przed kilkoma minutami się znajdowali, ruchem ręki nakazując jej iść za nim. Kiedy znaleźli się na szczycie, zobaczyła na drodze nadjeżdżający samochód. Za zdumieniem rozpoznała w nim auto, którym jeszcze do wczoraj się poruszała. Samochód zatrzymał się dokładnie między wzgórzami po obu stronach drogi i wysiadło z niego dwóch żołnierzy. Podnieśli maskę i zostawiając otwartą szybko pobiegli na szczyt wzniesienia po drugiej stronie drogi.

          - Skoczek, nic nieprzewidzianego po drodze? – zapytał pułkownik, jak się domyśliła, mówiąc do mikrofonu przy ustach. – Dobra, czekać na rozkazy.

          Chwilę patrzył na drogę, rozglądał się w obie strony, a potem wziął od jednego z żołnierzy karabin z zamontowaną na nim lunetą i podał Monice.

          - Spójrz przez lunetę – powiedział – przez to będziemy cię mieć jak na dłoni i nie tylko ciebie. Będziesz pod stałą kontrolą i obserwacją, w razie kłopotów reagujemy natychmiast, rozumiesz?

          - Tak – spojrzała przez lunetę i ze zdumieniem zauważyła, że przez nią samochód wygląda, jak by był tuż przy niej. – Trochę mnie uspokoiłeś. Ale wciąż nie wiem co dalej.

          - Będziesz stała przy samochodzie i robiła wrażenie, że masz awarię. Poczekamy aż podjadą i wysiądą. Wtedy unieszkodliwimy ochronę i schwytamy głównego pasażera. Proste?

          - Pozornie proste… Ale jak to zrobicie na odległość?

          - Ja będę w samochodzie na tylnym siedzeniu, nie możesz tam być całkiem sama, a moi ludzie będą trzymali palce na spustach i w każdej chwili będą gotowi do wejścia do akcji. Ważne jest, żebyś trzymała się w odpowiednim miejscu, pokażę ci w którym, i nie zrobiła niczego głupiego.

          - Czyli?

          - Czyli żebyś ani przez chwilę nie znalazła się między moimi ludźmi a celem, rozumiesz?

          - Rozumiem… chyba….

          - Widzisz teraz dokładnie gdzie są moi ludzie, a jak będziesz przy samochodzie, to się rozejrzysz i będziesz widziała jak to wygląda z dołu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to w kilka minut zastrzelimy ochronę, a ja złapię głównego pasażera.

          - Sam?

          - Jeśli nic się nie wydarzy nieprzewidzianego, to tak. A jeśli coś się wydarzy, to po prostu zginie więcej ludzi niż przewiduję w tej chwili.

          Nie wiedziała czy miał na myśli siebie czy ją, czy ich oboje, ale jakoś nie miało to dla niej zbyt wielkiego znaczenia w tym momencie. Była w środku wojny, wiedziała, że za kilka chwil rozpęta się tu piekło, miała świadomość śmierci, która zagości tu za niedługi czas, ale miała też świadomość, że ta śmierć dotknie ludzi, którzy mają na sumieniu życie innych ludzi i może też równie dobrze dotknąć jej. Stąd jakoś nie wstrząsnęło nią to zbytnio i zrozumiała niespodziewanie, że jest już kimś zupełnie innym niż była jeszcze kilka dni temu.

           Nie pytając o zgodę zeszła po zboczu w stronę drogi i stojącego na niej samochodu. Usłyszała za sobą komendę „wszystko na oku” i kroki pułkownika, schodzącego w dół zaraz za nią. Kiedy znalazła się tuż przy aucie, rozejrzała się po szczytach wzgórz po obu stronach drogi. Nie zauważyła na nich żadnych śladów życia, ale wiedziała, że wszędzie tam są ludzie, którzy ani na chwilę nie spuszczają z niej wzroku. Czuła tę ich obecność niemal dotykalnie i to czyniło ją nieco pewniejszą. Otworzyła wszystkie drzwi samochodu. Na tylnym siedzeniu leżał koc, którego wcześniej z całą pewnością nie było i domyśliła się, że to element maskujący dla pułkownika, który ma tam być tuż przy niej.

          - Boisz się? – usłyszała cichy głos tuż za sobą.

          – Tylko nie kłam, to ważne. Odwróciła się i zobaczyła, że zasłania dłonią mikrofon przy ustach. Zrozumiała, że w dyskretny sposób odciął to co powie od uszu żołnierzy ukrytych wśród wydm.

          - Tak – odpowiedziała równie cicho. – Bardzo się boję.

          - To dobrze. Tylko idioci nie boją się, a raczej wpierają sobie, że się nie boją i czasami wydaje im się, że w to wierzą. Wtedy czeka ich pewna śmierć. Prędzej czy później. Strach jest nieodłącznym elementem wojny i trzeba go po prostu polubić, albo się z nim w jakiś sposób dogadać. Kiedy nie czujesz strachu, to jest to pierwszy objaw twojej śmierci…

          - Chcesz mnie przestraszyć jeszcze bardziej?

          - Nie, chcę ci uratować tyłek.

          - Masz specyficzne metody wspierania i motywowania ludzi…

          - Może i specyficzne, ale za to sprawdzone i pewne. Pochylił się nad silnikiem pod otwartą maską samochodu i obiema rękami go dotknął. Wyprostował się i dotknął jej czoła i policzka, zostawiając na nich ślady smarów.

          - Tak będziesz wiarygodniej wyglądała – powiedział. – A najlepiej… Jeszcze tak – dotknął usmarowanymi dłońmi jej koszuli, która już dawno przestała być biała i czysta.
Zostawił i tam czarne ślady i niespodziewanie silnym ruchem rozdarł materiał na jej piersiach.

          Odruchowo zasłoniła ramionami wyłaniające się spod koszuli piersi, patrząc na niego niemal wrogo.

          - A to niby co? – warknęła.

          - A jak myślisz? – odpowiedział spokojnym głosem. – Uwiarygodniam cię.

          Zrozumiała w jednej chwili. Nie tylko dlatego, że domyśliła się co miał na myśli, ale w jego oczach dostrzegła niespodziewanie troskę. Nie wiedziała tylko czy była to troska o powodzenie akcji, troska o jego podwładnych, czy troska… o nią?

          - Posłuchaj – odpiął kabel od mikrofonu i wiedziała, że teraz już na pewno nikt ich nie słyszy. – Tu za chwilę będą się działy straszne rzeczy. Może się zdarzyć, że to jedne z ostatnich słów, jakie zamieniamy…

          - Nawet tak nie mów…

          - Nie wiesz ani ty ani ja jak to się skończy…

          - Skończy się tak jak zaplanowałeś…

          - Nie przerywaj mi. Nigdy mi nie przerywaj – popatrzył na nią groźnie. – Nie wiemy oboje jak się rozwinie sytuacja, więc po prostu mnie posłuchaj… Człowiek, którego szukasz jest w miasteczku jakieś 10 kilometrów stąd. Nie wiem czy to jest twój ojciec, ale wiem, że miejscowe wojsko ma u siebie kogoś, kto pasuje do tego o czym opowiadałaś.

          - Czemu mi to mówisz?

          - Bo zmieniłem zdanie. Jeśli przeżyję, to cię tam jakoś dostarczę, a jeśli nie przeżyję, a ty przeżyjesz, to jakoś tam dotrzesz.

          - Na pewno przeżyjemy oboje.

          - Mam nadzieję, ale dopuszczam każdą ewentualność. Tak czy siak, jeśli będziesz musiała iść sama, to pójdziesz drogą w tę stronę, z której przyjechał twój samochód.

          Monika spojrzała na niego z niepokojem. O ile strach, który w niej tkwił nieustannie i który wydawał się jej być czymś zrozumiałym dotąd był stłumiony przez świadomość obecności wokół niej uzbrojonych ludzi, o tyle teraz pojęła bardzo jasno, że nie istnieje ani jeden racjonalny powód , aby mieć pewność, że ktokolwiek z nich jest w pełni bezpieczny. Zrozumiała, że słowa o tym, że coś może pójść „nie tak” były w pełni uzasadnione miejscem, czasem i okolicznościami. Znów dotarła do niej bolesna świadomość wojny i czającej się wszędzie w tym kraju śmierci. Szukała w sobie jakiejkolwiek odrobiny optymizmu, ale nagle jakoś wszystko co mogłoby być do tego powodem gdzieś przepadło, gdzieś się rozsypało…

          - Boję się – powiedziała szeptem.

          - Wiem – odpowiedział pułkownik – ale nie powiem ci „nie bój się”, bo to nic nie da. Nie powiem ci też „wszystko będzie dobrze”, bo nie wiem czy będzie.

          - Umiesz pocieszyć…

          - Nie zamierzam cię pocieszać.I nie czas teraz na filozoficzne rozważania o życiu i śmierci. Powiem ci tylko jedno: to co jest w moje mocy i w mocy moich ludzi, to na pewno będzie jak należy. Ale nie mogę przewidzieć i nie na wszystko mam wpływ. Musisz, po prostu musisz mieć tego świadomość.

          - Mam – jakoś trochę lżej jej się nagle zrobiło od tego jego racjonalizmu.

          – To może ja to powiem?

          - Ale co?

          - Wszystko będzie dobrze…

          - Jak chcesz to powiedz – wzruszył ramionami – ale czy to cokolwiek zmieni?

          - Pewnie, że nie…

          - No to po co? – przerwał jej i na powrót podłączył się do tkwiącej w uchu słuchawki. – Wracamy za wydmę, mamy prawdopodobnie jeszcze ze dwie godziny.

     XIV

          - Wszystko poszło „nie tak” – Monika mówiła cichym głosem, w którym wyraźnie odżyły na nowo złe wspomnienia. – Wszystko poszło źle. To co mógł zaplanować i to co było w zasięgu jego decyzji zadziałałoby prawidłowo, gdyby nie to, na co wpływu nie miał. A to właśnie sprawiło, że wszystko poszło „nie tak”.

          Zawiesiła jakoś głos, jakby zbyt wiele bólu niespodziewanie napełniło ją całą i jakby ten ból ściskał jej gardło, uniemożliwiając kontynuowanie opowieści. Jesienne przedpołudnie było znów – jak poprzedniego dnia – słoneczne i nadspodziewanie ciepłe. Góry za oknem znów zazłociły się i rozczerwieniły od buków, które jeszcze nie zdążyły zrzucić liści, a między nimi i wraz z nimi ciemne plamy świerkowych połaci tworzyły obrazy malowane przez naturę, jakby to tylko one były w stanie nadać reszcie świata jakąkolwiek nutkę radości.

          - Z początku wydawało się, że pójdzie lepiej niż się spodziewaliśmy. Rzeczywiście przyjechał tylko jeden samochód, w którym oprócz kierowcy i tego ważnego terrorysty było tylko dwóch ludzi z bronią. Stałam koło mojego auta udając bezradność, kiedy się koło mnie zatrzymali. Wysiedli najpierw ci dwaj ochroniarze, a on tuż za nimi wyskoczył z samochodu z paskudnym uśmieszkiem na ustach. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, padły strzały zza wzniesień, a z tylnego siedzenia mojego auta wyskoczył pułkownik, jak drapieżny dziki zwierz i w ułamku sekundy obezwładnił swój cel, zastrzelił kierowcę… Ludzie z ochrony leżeli martwi na drodze… Pułkownik plastikowym paskiem skrępował na plecach ręce tego swojego leżącego na drodze twarzą do ziemi najważniejszego i patrzył na mnie z drapieżnym uśmiechem… Ani nie drgnęłam przez całą tę akcję i kiedy się zakończyła, nie bardzo wiedziałam czy to już, czy to jeszcze nie… Dopiero jak wrzasnął do mnie ”rusz dupę!”, pojęłam, że już po wszystkim… Tak przynajmniej sądziłam…

          Znów zamilkła. Wyraźnie było widać cierpienie w jej ciemnobrązowych oczach, które teraz były pozbawione ich zwykłego blasku, stając się jakieś matowe, jakieś nieprzeniknione, jak woda w stawie po intensywnym deszczu, kiedy widać tylko nieruchomą powierzchnię tafli. Jej ojciec patrzył gdzieś w dal za oknem… Pewnie znał tę historię i pewnie po raz kolejny ją razem z nią przeżywał. Krzysztof czuł, jak jego całe ciało jest napięte w oczekiwaniu na dalsze słowa tej opowieści, jak niepokój przenika go niemal fizycznie boleśnie, choć przecież ona jest, wróciła, mówi do niego… Ale ogrom cierpień przez jakie przeszła sprawił, że wraz z nią i ożywającym na nowo bólem w jej duszy, niemal był tam z nią, wśród pustynnych piasków i kamieni, wśród śmierci i wojny. Całym sobą chciał w jakikolwiek sposób jej ulżyć, ale nie znajdował w sobie niczego, co mogłoby zmniejszyć choć odrobinę ten niemożliwy do opowiedzenia smutek, jaki tkwił w jej oczach.

          - W kilkanaście minut więzień był zapakowany do śmigłowca i odleciał pod strażą trzech ludzi. Drugi helikopter i jeden z transporterów zabrały resztę ludzi i sprzętu, pozostałam ja, pozostał pułkownik i 4 żołnierzy, żeby, jak to ujął dowódca, posprzątać. Spalili samochód, zabierając z niego wcześniej wszystko co tylko można było, trupy wynieśli gdzieś za wydmy… I właśnie wtedy nadjechały dwa samochody pełne rebeliantów… Jeszcze zanim się zbliżyli musieli zauważyć, ze coś się dzieje, bo ludzie w mundurach i opancerzony transporter na drodze to było dla nich więcej niż jasne… Świst kul, terkot broni maszynowej… Wpadłam w panikę… Widziałam jak pułkownik pada trafiony i jak następne pociski uderzają w niego i w pozostałych żołnierzy, którzy próbowali jeszcze ściągnąć jego i mnie za transporter… Potem był wybuch i ciemność…

          Monika kolejny raz przerwała swoją opowieść, jakby nie starczało jej sił na opowiadanie tego wszystkiego. Jakby potrzebowała oddechu, jakby potrzebowała świeżej krwi, którą serce tłoczy do mózgu, aby utrzymać się w przytomności.

          - Nie wiem jak długo byłam nieprzytomna. Kiedy otworzyłam oczy czułam ból we wszystkich częściach ciała, a w uszach słyszałam tylko szum i jakiś pisk… Leżałam na podłodze samochodu, który pędził gdzieś, nie wiem dokąd… Wokół mnie byli zamaskowani ludzie z bronią, którzy ciągle coś krzyczeli, ale nie słyszałam ich słów, ogłuszona wybuchem. Powoli, bardzo powoli wracały dźwięki i spróbowałam podnieść głowę, ale jeden z tych ludzi uderzył mnie kolbą karabinu w głowę i znów straciłam przytomność. Kiedy ponownie ją odzyskałam, pierwsze co poczułam, to smak krwi w ustach i niemożność poruszania się. Wokół była cisza tak głęboka, że aż przerażająca… Zobaczyłam, że nie mogę się ruszać, bo leżę przywalona zwłokami dwóch ludzi, którzy martwymi oczami spoglądali na mnie… przeraziłam się i zaczęłam krzyczeć i właściwie dopiero wtedy zrozumiałam, że oni nie żyją. Spróbowałam poruszyć głową i rozejrzeć się, ale ból był nie do zniesienia i pewnie to właśnie z bólu znów straciłam przytomność. Potem jeszcze kilka razy ją odzyskiwałam i traciłam na powrót, za każdym razem będąc przekonana, że to już nie utrata przytomności tylko śmierć…
Ciąg dalszy nastąpi ...
         Jacek Piecuch

Zaproszenie do współpracy

Zapraszamy do współtworzenia naszej gazety przez bieszczadzkich poetów, pisarzy, fotografów, rzeźbiarzy, malarzy i innych artystów. Na naszej stronie możecie pochwalić się swoją twórczością oraz ją zapromować. Bardzo chętnie będziemy udostępniać łamy naszej gazety młodym, debiutującym artystom aby mogli zaprezentować się szerszej publiczności.
Serdecznie zapraszamy do współpracy. Zainteresowanych naszą ofertą prosimy o kontakt : tel- 883 018 180, e-mail- redakcja@zaslyszane-w-bieszczadach.pl
Zasłyszane w Bieszczadach - portal opinii
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redaktor Naczelny - Ewa Sudoł
Liczba odwiedzin: 1318311
Ta strona może korzystać z Cookies.
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.

OK, rozumiem lub Więcej Informacji
Informacja o Cookies
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.
OK, rozumiem